NARUSZEWO
Tak wiec, słuchajcie moi drodzy. Naruszewo. Bylim – nie raz. Scigalim się – nie raz. Co poniektórzy i wygrali – nie raz.. Ale takiej trasy to jeszcze nie widzieli! Długa, trudna, pod górę.. Trochę po polu. Trochę w lesie. Trasa tak tajemnicza, że przerażała nawet samego jej twórcę, który przed wyścigiem szeptał wszystkim słowa przestrogi. Poskutkowało. Kilku zawodników, oddając przynależne im z racji dystansu skarpetki, kładli po sobie uszy twierdząc – ja tyle nie przejadę… Lub: „to nie dla mnie!” Wielu jednak śmiałków zdecydowało się podjąć tą wyczerpująca próbę charakteru. Jeden z kolarzy, pomimo poważnej kontuzji zdecydował się na walkę do końca. Słówko „końca” można by podkreślić gruba czerwoną linią, jako że ów zawodnik przekroczył metę dosłownie sekundy przed rozpoczęciem dekoracji, która notabene była wyjątkowo opóźniona.
Nie bardzo wiem co by można jeszcze dodać. Każdy kolarz przekraczający metę był jedynie w stanie określić trudność trasy. Nikt jednak nie był w stanie stwierdzić dlaczego trasa byłą tak trudna, pytani milkli z przerażeniem, opuszczali głowy i nawet najwprawniejszy inwigilator nie był by wstanie niczego więcej się od nich dowiedzieć. To dopiero Tajemnica. Nikt tak naprawdę nie wie co ostatniej niedzieli wydarzyło się w okolicy Naruszewa… Może to i dobrze?
Kończę, mili państwo. I stwierdzam, z ręką na sercu, że tą trasę w Naruszewie rozpamiętywać będą po wieki a jej przebieg na zawsze pozostanie enigmą! Oby tak dalej rozwijały się nasze Maratony! Do Zobaczenia już za kilka dni w Szumowie!