Wyszedł Szydłowiec z worka!
Spieszyłem się na start. Przekraczając prędkość łykałem kilometry dzielące mnie od Startu. 15 km, po chwili już 10 km, GPS mruczał z zadowoleniem topniejące w oczach odległości 5 km, 4,3,2,1.. Szydłowiec! Gwałtownie skręciłem w prawo, rozpędzony przemoknąłem prawie przez całe miasto nie patrząc nawet przez okno. Z nogą na gazie a oczami wlepionymi w ciekłokrystaliczny ekranik nawigacji. Gnałem i przyznam się szczerze, że przemknął bym przez to cudowne miasto bez zastanowienia gdyby nie zesłane, przez błogosławiony urząd kontroli ruchu drogowego, światło. Czerwone. Zatrzymałem się gwałtownie. Napięte pasy stanowczo usadziły mnie w fotelu. Zamarłem. Dookoła mnie, dookoła mojego niemalże wyścigowego auta znajdował się prawdziwy świat, prawdziwie piękny. Odłączyłem GPS od prądu, pisnął złowrogo i zgasł. Rozejrzałem się ponownie, byłem w Szydłowcu!
Po raz kolejny Szydłowiec pokazał się nam w pełnej kresie. Uczestnicy drugiego w tym roku etapu mieli szansę zaobserwować jak wspaniałym miejscem jest Szydłowiec i otaczające go lasy. Miasto położone na uboczu drogi spinającej Karków z Warszawą pozornie wydaję się być jednym z wielu. Jednak wystarczy wjechać do centrum i zobaczyć przepięknie prezentujący się ratusz na zadbanym i rozkwitniętym rynku. Są tam sklepy, punkty usługowe i restauracje. Wszystko w pięknie odrestaurowanych kamienicach. Od ratusza bije spokój, zalewający całe miasto. Spokój którego fala dotarła nawet do naszego Legijnego miasteczka wyścigowego.
Na starcie spokój. Kolarze leniwie przygotowują się do startu ciekawi co tym razem przygotowali nam organizatory. Z góry przygrzewa nam zaskoczone swoją siłą słońce. Jest miło, jest ciepło jest przyjemnie. Spokój zaburza jednak speaker nawołujący zawodników do stawienia się na linie startu. Spokój został podbity przez czas – jeszcze tylko 5 minut! Należy podciągnąć skarpetki, docisnąć kaski i czekać. W tym ciągnącym się w nieskończoność czasie nieubłaganie zbliżającym nas do startu, dowiadujemy się, że niestety trasa została skrócona, niestety nieubłaganie lejący przez ostatnie dni deszcz zamienił las w grzęznące bagno. Organizatorzy zmuszeni byli zredukować pętlę do 6 km. Nadrobili to jednak ilością okrążeń. Nie będzie Łatwo!
Start! Głos sędziego uruchomił w zawodnikach pokłady sił z których istnienia sami nie zdawali sobie sprawy. Poszli w las! Jak torpedy, rozpędzone, gotowe zabić, jak tylko dopadną swój cel! Na starcie znowu zapanowała cisza. Kierowany ciekawością dosiadłem moją mechaniczną, prawie wyścigową, torpedę i popędziłem na trasę.
Gdzie zobaczyłem nie przebrane niemalże ilości błota i dzielnie przedzierających się przez nie kolarzy. Zmachani, zdyszani, a to dopiero było pierwsze okrążenie! Błoto dało im się we znaki! Rozciągnięty niemalże na całą pętle „peleton” zdawał się topnieć w oczach. Z każdym okrążeniem było ciężej, z każdym okrążeniem zdało się widzieć, jak w sportowych umysłach naszych zawodników rodzi się jedna myśl – META! To nie była miła przejażdżka po lesie. W tym roku Szydłowiec zafundował nam prawdziwą walkę z żywiołem. Krótka lecz różnorodna i wymagająca trasa zmęczyła niemalże wszystkich zawodników. Szczęśliwi, ukojeni wysiłkiem docierali do mety! Brawo i właśnie dlatego się ścigamy, właśnie to w tym sporcie kochamy!
Do zobaczenia w Nowym mieście! Ciał!